Rano przyjeżdzamy do wioski ( ponad godzina jazdy jeepem od miasta), a na placu przed nasza “przychodnią” siedzi na ziemi młoda kobieta i kilka kobiet stoi wokół niej.
Starszy mężczyzna z lokalnego komitetu podchodzi do nas: “Doctor, we have a very serious case here” i dalej rozmawia z pielęgniarką w lokalnym języko luo. Pielęgniarka po chwili tłumaczy mi co się stało.
Młoda, ciężarna kobieta ( ponoć 6 miesiąc ciąży) w nocy zagorączkowała. Poszła do wioskowego "lekarza/zielarza". Dostała jakieś leczenie - w stylu: kilka nacięć na skórze, a w rany wciera się zioła.
Nie było żadnej poprawy, nadal wysoka gorączka, a nad ranem ból brzucha. Przyszła na nogach kilka kilometrów do naszej "chatki/przychodni" i na placu przed przychodnią urodziła ( to miało miejsce wcześnie rano, a my do wioski dotarliśmy ok.10).
Dziecko tylko przez chwilę było żywe.
Dziecko tylko przez chwilę było żywe.
Wtedy zauważam, że obok tej kobiety leży chusta. Pielęgniarka podnosi chustę, ogląda zwłoki dziecka i ocenia, że tak duże dziecko musiało być z dużo bardziej zaawansowanej ciąży niż sześciomiesięcznej.
Kobieta wchodzi do środka naszej glinianej chatki. Badamy ją. Ma wysoką gorączke. Test na malarię jest pozytywny. Dostaje od nas leki przeciw malari, antybiotyki, tabletki przeciwbólowe, tableki żelaza. Mieszka daleko od przychodni. Mąż nie ma pieniędzy, aby zapłacić za jakikolwiek transport do domu. Kobieta ma wracać na własnych nogach.
Mam pewną sumę, tzw. fundusz dla biednych i mogę go wykorzystać na leki i transport. Daję mężowi 100 szylingow (ok.4 złotych ) , aby mógł zapłacić motocykliście za zawiezinie kobiety do domu.
Mówię mężowi stanowczo, że ważne jest, aby jego żona dobrze jadła, bo straciła dużo krwi w czasie tego przedwczesnego porodu i ma anemię. Nie wystarczy, że będzie jadła tylko powszechne tu “ugali”, tzn. gęstą kaszę z mąki kukurydzianej, która zawiera tylko skrobię (cukier),ale nie ma w niej żadnych witamin ani żelaza. Ona musi dostać też mięso, warzywa, fasolę, owoce ( których tu jest dużo, ale ludzie na wioskach sprzędają wszystko na targu, a sami żywia się głównie tym najtańszym kukurydzianym “ugali”).
Malaria jest jednym z głównych poziomów umieralności w Kenii. Odpowiada za 20% zgonów wsród dzieci do lat 5. Szczególnymi grupami ryzyka są małe dzieci i ciężarne kobiety.
Malaria jest szczególnie dużym problemem tutaj w zachodniej Kenii, na wybrzeżu Jeziora Wiktorii. Miasto, w którym mieszkam, nazywa się Homa Bay tzn. Zatoka Gorączki.
Dużo wody, upały, duża wilgotność – to wszystko sprawia, że komary ( bo to one przenoszą malarię ) mają tu idealne warunki do rozmnażania.
Dużo wody, upały, duża wilgotność – to wszystko sprawia, że komary ( bo to one przenoszą malarię ) mają tu idealne warunki do rozmnażania.
Dziecko chore na malarie: gorączka, dreszcze, bóle mięśni, ból głowy, kaszel, czasem biegunka i wymioty.