czwartek, 26 maja 2011

KOLEJNA OFIARA MALARII


Rano przyjeżdzamy do wioski ( ponad godzina jazdy jeepem od miasta), a na placu przed nasza “przychodnią” siedzi na ziemi młoda kobieta i kilka kobiet stoi wokół niej.

Starszy mężczyzna z lokalnego komitetu podchodzi do nas: “Doctor, we have a very serious case here” i dalej  rozmawia z pielęgniarką w lokalnym języko luo. Pielęgniarka  po chwili tłumaczy mi co się stało.
Młoda, ciężarna kobieta ( ponoć 6 miesiąc ciąży) w nocy zagorączkowała. Poszła do wioskowego "lekarza/zielarza". Dostała jakieś leczenie - w stylu: kilka nacięć na skórze, a w rany wciera się zioła.
Nie było żadnej poprawy, nadal wysoka gorączka,  a nad ranem ból brzucha. Przyszła na nogach kilka kilometrów do naszej "chatki/przychodni" i na placu przed przychodnią urodziła ( to miało miejsce wcześnie rano, a my do wioski dotarliśmy ok.10).
Dziecko tylko przez chwilę było żywe.

Wtedy zauważam, że obok tej kobiety leży chusta. Pielęgniarka podnosi chustę, ogląda zwłoki dziecka i ocenia, że tak duże dziecko musiało być z dużo bardziej zaawansowanej ciąży niż sześciomiesięcznej.

Kobieta wchodzi do środka naszej glinianej chatki. Badamy ją. Ma wysoką gorączke. Test na malarię jest pozytywny. Dostaje od nas leki przeciw malari, antybiotyki, tabletki przeciwbólowe, tableki żelaza. Mieszka daleko od przychodni. Mąż nie ma pieniędzy, aby zapłacić za jakikolwiek transport do domu. Kobieta ma wracać na własnych nogach.

Mam pewną sumę, tzw. fundusz dla biednych i mogę go wykorzystać na leki i transport. Daję mężowi 100 szylingow (ok.4 złotych ) , aby mógł zapłacić  motocykliście za zawiezinie kobiety do domu.  

Mówię mężowi stanowczo, że ważne jest, aby jego żona dobrze jadła, bo straciła dużo krwi w czasie tego przedwczesnego porodu i ma anemię. Nie wystarczy, że będzie jadła tylko powszechne tu “ugali”, tzn. gęstą kaszę z mąki kukurydzianej, która zawiera tylko skrobię (cukier),ale nie ma w niej żadnych witamin ani żelaza. Ona musi dostać też mięso, warzywa, fasolę, owoce  ( których tu jest dużo, ale ludzie na wioskach sprzędają wszystko na targu, a sami żywia się głównie tym najtańszym kukurydzianym “ugali”).

Malaria jest jednym z głównych poziomów umieralności w Kenii. Odpowiada za 20% zgonów wsród dzieci do lat 5. Szczególnymi grupami ryzyka są małe dzieci i ciężarne kobiety.

Malaria jest szczególnie dużym problemem tutaj w zachodniej Kenii, na wybrzeżu Jeziora Wiktorii. Miasto, w którym mieszkam, nazywa się Homa Bay tzn. Zatoka Gorączki.
Dużo wody, upały, duża wilgotność – to wszystko sprawia, że komary ( bo to one przenoszą malarię ) mają tu idealne warunki do rozmnażania.


Dziecko chore na malarie: gorączka, dreszcze, bóle mięśni, ból głowy, kaszel, czasem biegunka i wymioty.

WNIESIENIE SŁOWA

Widok ze wzgórza, na którym stoi kosciół - miasto Homa Bay i jezioro Wiktorii w oddali.  

W niedzielę  byłem na mszy w pobliskim kościele katolickim.
Wyobraźcie sobie…

Za chwilę ma być czytanie Pisma Swiętego.
“Organista”  (lider chóru) włącza syntezator, afrykański chór ok.30 osób zaczyna śpiew, a przez drzwi kościoła wchodzi 6 ubranych na pomarańczowo tańczących dziewczyn, za nimi 4 chlopców w sportowych niebieskich koszulkach, też tańczą, potem w korowodzie , młody chłopak ubrany w tradycyjny strój ( pióra na ramionach, spódniczka jakby z rozczesanych sznurków) –tańczy i wstrząsa energicznie ramionami, za nim 2 ministrantów ze świecami, a za nimi…. dziewczyna z wysoko uniesioną Biblią! Gwizdy, okrzyki – cały korowód tańczy wokół ołtarza. Dziewczyna podaje Pismo księdzu, który podnosi je do góry, a ludzie w kościele krzyczą gwiżdza, piszczą….

Byłem zawstydzony-pomyslałem sobie:  kiedy ja ostatnio dziękowalem Bogu za to, ze dał nam Swoje Słowo.

 Ci ludzie wyrażali tyle radości z tego, że przychodzi do nich Boże Słowo.


Podobnie było na ofiarowaniu. Ludzie ofiarowują pieniądze, ale też dary w nautrze: warzywa, jajka, żywe kury itd.  Ponoć czasem zdarza się, ze  ktoś i z kozą na ofiarowanie przychodzi.  


OBY BYŁO WIECEJ TAKICH MIEJSC

Dzieci z domu siostry Karoliny: od lewej: Philip, Heiki, Dolly.

W ostatnią sobotę pojechaliśmy - tzn.  holenderska lekarka Marjon i ja - z siostrą Karoliną i pięciorgiem dzieci ( Philip. Miguel, Cindy, Heiki, Dolly ), jak i dwiema starszymi dziewczynami z domu siostry : Christin i Aisha,  na wyspe Rusinga.

Do wyspy jest ok.40 km, ale możecie wyobrazić sobie, jaka tam jest droga, skoro jazda jeepem w jedną stronę zajęła 2 godziny!

Siostra opowiedziała, że na wyspie jest bardzo ładny hotel - Rusinga Island Lodge. Była tam kiedyś, ale nie tak łatwo się tam dostać, bo to tylko dla specjalnych gości, turystów  i bardzo zamożnych ludzi, którzy bezpośrednio przylatują tu samolotem. 

Podjechaliśmy pod bramę, strażnik pobiegł po szefa, aby zapytać, czy może nas wpuścić. Szef przyszedł, porozmawiał z nami chwilę, byl mily. Dowiedział się, że ja i Marjon jesteśmy lekarzami z Europy pracującymi tu dla Rotary Doctors i dał nam pozwolenie na wjazd do hotelu/klubu.

Po drugiej stronie ogrodzenia inny swiat – perfekcyjnie czysto, piękne trawniki, domki stylizowane na tradycyjne afrykanskie, czyste wybrzeże Jeziora Wiktorii, łodzie…

Bardzo luksusowo, i jeszcze to zderzenie z rzeczywistoscią dla większości tu w Kenii – dzieci biegające bez butów, część niedozywionych…

Trochę byłem oburzony i pomyślałem sobie, że takich luksusowych miejsc nie powinno tutaj być.

Zaskoczony byłem tym, jaki wpis siostra Karolina zostawiła w księdze gości:
              
” Dobrze , że jesteście i oby było więcej takich pięknych miejsc w tym kraju”!

Zastanawiałem sie nad tym.
Piękne kluby, hotele – to znaczy, że jest więcej ludzi, których stać na nie, a zatem i bogatsze społeczeństwo, i też piękniejszy kraj.


Od lewej: holenderska lekarka Marjon, sistra Karolina, Cindy, Philip, Dr Remi , kierowca Domu Dziecka Steve, Miguel, Aisha.                       



poniedziałek, 23 maja 2011

KILKA ZDJEC

Oto jedna z naszych przychodni - domek ulepiony z gliny, ktory na codzien sluzy za klase szkolna
, a staje sie przychodnia w kazdy czwartek ( jestesmy w kazdej wiosce tylko 1 dzien w tygodniu ).


Oto jedna z naszych przychodni - domek ulepiony z gliny, ktory na codzien sluzy za klase szkolna
, a staje sie przychodnia w kazdy czwartek ( jestesmy w kazdej wiosce tylko 1 dzien w tygodniu ).   


Pielegniarka Phyllis rejestruje pacjentow - pelna ekologia, kury i koguty maja tez prawo wstepu do chatki! 

Teraz jest pora deszczowa (kwiecien-czerwiec). Musielismy skorzystac z pomocy chlopcow z pobliskiej szkoly. Przyniesli pewnie ponad setke kamieni, abysmy mogli przez ten row dojechac do wioski.

Gdy my korzystamy z klasy, dzieci maja lekcje na swiezym powietrzu.
Barnen har lektion ute nar vi lanar deras klass.

wtorek, 17 maja 2011

Dom dziecka i wizyta w wiezeniu

W zeszlym tygodniu odwiedzila nas katolicka siostra Karolina, ktora jest tu znana osoba w miescie. Pracuje w gminie w sprawach praw dzieci. Czesto podrozuje glownie na konferencje Global tree (nic na ten temat nie wiem, tylko tyle co siostra opowiadala - branie pod uwage oczekiwan i marzen dzieci odnosnie ksztaltowania przyszlosci, ponoc politycy i ONZ sa w to zaangazowani. Wczesniej tzn. kilkanascie lat temu zbierala fundusze na siatki ochronne przed komarami, i miala naewt projekt 1000 domow za 1000 szylingow ( odnawianie domow wdow, czesto mlode kobiety HIV pozytywne, ktore po smierci meza byly zachecane, aby pozostaly same tzn. nie dawaly sie dziedziczyc przez innego mezczyzne, co tu jest w zwyczaju -i za 1000 szylingow ( ok.40 zlotych ) odnowic mozna bylo dom wdowy, bo sama bez meza to by w rozwalajacym sie, przeciekajacym domu mieszkala ( a pod pojeciem domu rozumie sie tu najczesciej na wioskachchatki lepione z gliny i kryte trzczina lub blacha).

Ta siostra od ponad 5 lat zajmuje sie prowadzeniem domu dziecka. Odwiedzilem ten dom w ostatnia sobote. Mieszka tam 7 malych dzieci -najmlodzi blizniacy 1,5 roczku a najstarszy jest chlopczyk ma 7 lat.Sa tam 3 dziewczyny ok.18 lat, mieszkaj i pomagaja i 2 dorosle kobiety pracuja.Dzieci pocztkowo z rezerwa, ale po chwili oblepily mnie , i wszystko je ciekawi, moja biala skora, dotykaja wlosow, bo inne niz te zwykle tutaj.

Z ta siostra w ostatnia sobote bylem na wizycie w tutejszym wiezieniu. Wiezienie bylo otwarte dla odwiedzajacych. Miejscowe koscioly ( a jest tu ich masa, a tam w wiezieniu byl glownie kosciol katolicki, zielonoswietkowy, chyba baptystyczny - kosioly wspolpracuja tu ze soba bardzo dobrze. Gdy ja opowiadalem siostrze, ze nie zawsze tak jest w Polsce czy w Szwecji, byla zaskoczona, bo przeciez to wszystko z ekumenia to sia 20 lat temu w Europie zaczelo! )mialy w wiezieniu
spotkanie ewangelizacyjne. Wiezniowie w pasiastych ubraniach ( byla tez grupa skazanych na dozywocie wiezniow i ci mieli inne stroje -piaskowo-brazowe).
Niesamowita atmosfera-glosna muzyka ( ale afrykanczycy maja glosy!!!) tance wiezniow razem ze straznikami, i goscmi z roznych kosiolow, chor wiezniow. Z 400 wiezniow zostalo ochrzczonych 150!

środa, 11 maja 2011

"NADSZEDŁ JEJ CZAS" - mówi pięlegniarka

Przepraszam, że tak rzadko piszę...

Staram się, po pracy wychodzę na miasto do kawiarenki inernetowej, ale.... albo mają problem z internetem, albo nie ma prądu... Teraz jest tu pora deszczowa, w prawie każde popołudnie ulewa i wtedy wyłączają prąd....

Radzę sobie coraz lepiej w pracy. Mam już tydzień doświadczenia za sobą. Niestety nie wszystko idzie dobrze.
Dziś pojechaliśmy do wioski Koguta (1,5 godziny jazdy jeepem po wiejskich drogach i błotach).

Poczekalnia przed przychodnią
Byłem tam pierwszy raz tydzień temu. To był bardzo trudny dzień - pierwszy dzień samodzielnej pracy, dużo pacjentów, chaos.
Między innymi przyniesiono 15letnią dziewczynę- sierotę- z goraczką 40st, wymiotami, biegunką, bólami głowy. Dostała od nas leki przeciw malarii, płyn nawadniający. To było tydzień temu.

A dziś po przyjeździe do wioski mówią mi:
"Doktorze, pamiętasz, że ta dziewczyna, która była u ciebie tydzień temu, zmarła"....
Ona zmarła ok. godz.3 w nocy, kilkanaście godzin po tym jak była w klinice i otrzymała od nas leki przeciwmalaryczne.

Straszne! Chyba tylko ja się tym najbardziej przejąłem. Pielęgniarka tylko stwierdziła, że widocznie nadszedł jej czas......

Tutaj inaczej podchodzi się do śmierci, to coś takiego bardziej codziennego, bliskiego... Nie było ze strony miszkanców wioski uwag co do naszego leczenia czy postępowania ( co na pewno miałoby miejsce w Polsce lub Szwecji, gdzie bardzo rzadko zdarza się, aby ktoś w tym wieku zmarł z powodu infekcji).

Pielęgniarka i kierowca są zgodni: zrobiliśmy wszystko, co można, a nasze możliwosci są bardzo ograniczone....

niedziela, 8 maja 2011

PIERWSZY TYDZIEN W KENII

Pierwszy tydzień w Kenii za mną!
Jestem w zachodniej Kenii w miasteczku Homa Bay , które leży nad drugim co do wielkości zbiornikiem słodkowodnym świata Jeziorem Wiktorii.

Od kilkunastu laty Rotary Doctors Sweden ma tu swój projekt.
Jednym z problemów Kenii jest brak lekarzy w mniejszych miejscowościach i wioskach. Dużo lekarzy zaraz po studiach wyjeżdża za granicę ( Wielka Brytania, USA ), gdyż w Kenii zarobki i możliwości rozwoju zawodowego są bardzo małe. Lekarze, ktorzy zostają w kraju, wybierają pracę w dużych miastach – w rządowych lub prywatnych szpitalach.

Przez 6 tygodni będę tzw.“jeepdoctor”. Mieszkam w mieście Homa Bay, a w każdy dzień tygodnia -od poniedziałku do piątku - jeździmy jeepem do małych, oddalonych od miasta wiosek. Tylko doktor jest nietutejszy, a w zespole mam : kierowcę Yusuf ( który też wydaje pacjentom zaordynowane przeze mnie leki), pielęgniarka Phylis ( pracuje ze mną , tłumaczy,szczepi dzieci,bada ciężarne ) i doradca HIV Janet (testy na HIV, malarię, planowanie rodziny).

Wtorek był pierwszym dniem pracy!!!! Caly spanikowany!!! Na całe szczęście pojechała ze mną w teren lekarka ze Szwecji Christina ( ona pracowała tu przede mną ostatnie 6 tygodni, a wczoraj wyjechała już do domu). I to bardzo pomogło, bo tu jest zupełnie inny poziom opieki, diagnostyki, nawet kontaktu z pacjentem. Do dyspozycji mam stół (ławkę szkolną), swój stetoskop, latarkę, termometr, ciśnieniomierz i czasem leżanke do badania ( w większości miejsc pacjent kładzie się na materacu na ubitej ziemi ). Z badań możemy wykonać test na malerię i na wirusa HIV.


W środę pojechałem już sam. Miałem 42 pacjentow! W tym 2 młode osoby z goraczką 40 stopni, wymiotami, biegunką, bólami w klatce piersiowej. Położyli ich na podłodze w klinice ( tzn. chatce z gliny ), a w tym samym pomieszczeniu mialem innych pacjentow, obok pielęgniarka badała ciężarne kobiety i szczepiła dzieci. Nikomu ( poza mną! ) ten chaos wydawał się nie przeszkadzać!


W czwartek najbardziej wstrząsające było zobaczenie 5tygodniowego noworodka. Przyniosła je do kliniki babcia. Mama umarła z powodu AIDS 5 dni po porodzie, tato też pozytywny na wirusa HIV uciekł z wioski. Babcia zaopiekowała się dzieckiem. Dziecko płakało z głodu. babcia nie miała pieniędyz na krowie czy kozie mleko, więc zaczęła ją przystawiać do swojej piersi!
3 tygodnie temu to dziecko ważylo 2.5 kg, a dziś1,7 kg………. Dziecko jest strasznie chude, skóra pomarszczona, jakby skóra starego człowieka……




Babcia dostała od nas 8 zł na dojazd do szpitala ( ok.50 km).
Ma przyjść z tym dzieckiem do nas za tydzień. Juz kupiłem dla niego puszkę mleka NAN1 ( które tutaj jest bardzo drogie – rarytas, puszka kosztuje 750 szylingow ( ok.30 złotych, a pięlęgniarka zarabia 300 szylingow dziennie). Bardzo chciałbym, aby to dziecko przeżylo. Moja bardziej doświadczona koleżanka Marjon mówi, że nie ma ono najmniejszych szans.

W piątek widziałem też niedożywione dziecko 7,5 miesiaca – waga 2,5 kg!!!!

Pierwszy tydzien przeżyłem.

Teraz zaczyna sie nowy tydzień z kolejnymi wyzwaniami.