piątek, 2 września 2011

PRZYSZŁOSC REMI I MOJE URODZINY

Pamiętacie historię małej Remi, noworodka uratowanego z rąk przemytników, który przeżył nawet ciężkie zapalenie płuc (opisałem to w blogu w sierpniu : "REMI-CUDA SIE ZDARZAJA").
Przypominacie sobie moją modlitwę i słowa wiary wysłane w sms do siostry Karoliny tej nocy, gdy w modlitwie walczyliśmy o jej życie.
Napisałem wtedy do siostry: „Bóg już raz Remi uratował. Wierzę, że śmierć nie jest Bożym planem dla niej, ale Bóg przygotował jej bardzo dobrą przyszłość !”


Siostra Karolina przesłała mi w mailu te 2 zdjęcia niemowlęcia. Pragnę się z wami podzielić moją radością. Remi ma się bardzo dobrze, lubi jeść i waży już ponad 8 kg.
Kilka tygodni temu, wpadłem na pewien pomysł: chcę pomóc Remi, aby miała dobrą przyszłość.

"W  Kenii dla sieroty dziewczynki, która nie ma żadnego wsparcia rodziny i krewnych,  podstawą do godziwego życia w przyszłości jest zdobycie dobrego wykształcenia" - tak mówi siostra Karolina. Za wszystkie szkoły trzeba tu płacić. Opłaty za szkołe podstawową i średnią to już duże wyzwanie i obciążenie finansowe dla większości rodzin, a na studia na uniwersytecie stać już nielicznych.

W ostatni poniedziałek założyłem konto oszczędnościowe w banku Nordea.
Cel: zaoszczędzenie środków, które - za około 6 lat - pomogą zapłacić za wykształcenie Remi

Za kilka dni mam okrągłe urodziny ( pewnie większość z was wie, ile już dziesiątek wiosen przeżylem! :-) Może niektórzy z was zastanawiają się, jaki mi kupić prezent. Największą radość sprawicie mi, gdy zamiast na jakąś rzecz, przekażecie sumę, za jaką myśleliście kupić prezent, na konto na opłacenie edukacji Remi.
Czujcie się w tym oczywiście wolni.

Może nie znasz mnie osobiście i nie masz pojęcia, kiedy i które mam urodziny, ale czujesz , że chciałbyś pomóc Remi. Będę w jej imieniu bardzo wdzięczny za każdą nawet niewielką kwotę.
Zresztą nie o sumę tu najbardziej chodzi. Najbardziej będę się cieszył z tego, że nie tylko ja sam, ale my razem będziemy mogli przysłużyć się do tego, aby ona miała lepszą przyszłość.

Już teraz siostra Karolina zwraca się do Remi: Dr Remi junior!
Może tak kiedyś będzie, że Remi będzie miała również dzięki tobie możliwość studiowania na Uniwersytecie! Ona będzie Tobie wdzięczna! Ja będę Ci dziękował, że wsparłeś mnie w tym planie! Bóg podziękuje Ci, że pomogłeś sierocie i byłeś jednym z ludzi, których on użył , aby zapewnić temu dziecku przyszłość!



Jesli chcialabys / chcialbys wesprzec mnie w tym projekcie - skontaktowuj się ze mną na e-mail: remik.dubik@gmail.com . Dziękuję!

piątek, 26 sierpnia 2011

SIOSTRA KAROLINA

Wkrótce opiszę życie tej niesamowitej kobiety, która poświęciła swoje życie, aby służyć sierotom.  Bóg mimo różnych trudności doprowadził ją do miejsca powołania. Dziś ma pod swoją opieką 211 dzieci.

piątek, 19 sierpnia 2011

16 CZERWIEC - DZIEN AFRYKANSKIEGO DZIECKA



Odwiedzając misję w Komotobo, miałem okazję być na obchodach Dnia Dziecka Afrykańskiego w pobliskiej wiosce Chinato. Uczniowie z okolicznych szkół przygotowali tańce, śpiewy ( m.in. chór ze szkoły dla głuchoniemych), scenki, przemowy odnośnie praw dziecka: " dziecko ma prawo do jedzenia i edukacji,  dziecko ma prawo powiedzieć nie dla przymusowego obrzezywania dziewczynek,nie dla seksu czy przemocy fizycznej. Dziecko jest człowiekiem, nie przedmiotem."

Międzynarodowy Dzień Dziecka Afrykańskiego ( Day of the African Child )  - święto obchodzone corocznie 16 czerwca. Dzień ten przypomina masakry dzieci w Soweto koło Johannesburga w RPA, dokonane w r. 1976 przez tamtejszy reżim rasistowski, gdy tysiące dzieci murzyńskich wyszło 16 czerwca na ulicę w proteście przeciw niskiemu poziomowi edukacji i żądając prawa do nauki w swoim języku. Policja zastrzeliła wtedy wiele chłopców i dziewcząt, a w ciągu kolejnych dwóch tygodni zajść zabiła w sumie ponad sto osób, a ponad tysiąc zraniła.


    Klikajac na ten link mozesz zobaczyć filmik z tradycyjnym tańcem plemiona Kurii wykonany przez uczniów z miejscowej szkoły ( choć ponoć najlepiej tańczą starsi mężczyźni - a ci uczniowie to tylko amatorzy). Zapraszam i mam nadzieję, że głowa przy oglądaniu cię nie rozboli!

    http://www.youtube.com/watch?v=9rpiCKFfc-I







    "Oto dzieci są darem Pana" Ps.127.3

    niedziela, 14 sierpnia 2011

    SAFARI

    ,18 czerwiec: Wyjeżdżamy ok. 6 rano w zupelnych jeszcze ciemnościach ze stacji misyjnej do oddalonego o około 70 km Parku Masai Mara - największej atrakcji turystycznej Kenii, tu właśnie bogaci turyści przyjeżdżają na "safari"  (co w języku suahili oznacza : podróż ). Jedziemy jeepem z misji. Ze mną (zobacz zdjęcie obok): kierowca Walter , mama Ester (która od 40 lat pracuje w stacji misyjnej-opiekowała się wieloma dziećmi misjonarzy szwedzkich) oraz księgowy misji Samuel (nie ma go tu na zdjęciu).
    Park jest potężny, sawanna, wiele razy dech mi zapiera: Boże jak Ty to cudownie stworzyłeś!!!



















    REMI - CUDA SIE ZDARZAJA

    Po całym dniu przyjmowania pacjentów  w jednej z wiosek, które były pod naszą opieką, wrócilismy do domu.  Spocony i zmęczony, wskakuję pod zimny prysznic i potem w pośpiechu wrzucam w siebie sałatkę owocową.  Zwykle po pracy idę do dzieci w domu siostry Karoliny. Jest już koło 17 , więc niewiele czasu, bo o 19 nagle robi się zupełnie ciemno. Po zapadnięciu zmroku trzeba już być w swoim domu, bo zbyt niebezpiecze  jest chodzenie wtedy po mieście.


    Bawię się chwilę z dziećmi. Ich ulubioną zabawą jest przygotowywanie dla mnie „podwieczorku” z piasku i kwiatów. Kucamy i udajemy, że bardzo, bardzo pyszny dziś mamy podwieczorek;  a ja dziękuję im, że tak wspaniale mnie ugaszczają i wszyscy się zaśmiewamy.


    Pod dom podjeżdża samochód. To miejscowy urzędnik do spraw dzieci, tzw. children officer. W jego samochodzie siedzi kobieta z małym noworodkiem, śliczną dwutygodniową dziewczynką. Kobieta twierdzi, że ktoś zostawił dziecko w poczekalni szpitala, więc ona je sobie wzięła. Ani Siostra Karolina , ani urzędnik nie wierzą w to, co ta kobieta im opowiada.

    Miasto Homa Bay, w którym mieszkam, leży ok.100 km od granicy z Tanzanią i jest to znany szlak przerzutowy dla handlu dziećmi. Dzieci są porywane lub sprzedawane przez rodziców, później przez łańcuch pośredników przekazywane dalej, przemycane przez granicę. Potem sprzedaje się je do adopcji, do celów rytualnych (tzn. są zabijane na ofiarę dla bożków i duchów – szczególnie dzieci albinoskie są w cenie) lub stają się niewolnikami ( do pracy lub wykorzystywań seksualnych).

    Dziewczynka zostaje w domu dziecka, a siostra razem z urzędnikiem i tą kobietą jadą na policję.
    Maluszek wygląda bardzo zdrowo - czysty, ładnie ubrany. W domu siostry opiekowaje się nim 60-letnia emerytowana pracownica socjalna Marea , która mieszka razem z dziećmi i siostrą i pomaga im.
    Miejscowy sąd postanowia, że dziewczynka pozostanie pod opieką siostry Karoliny. 
    Siostra wybiera dla niej imiona: Agneta ( po mamie siostry ), Katarina ( po przyjaciółce siostry ), a trzecie imię...nie uwierzycie ... to Remi  ( dostała po mnie, bo ja w Afryce jestem Dr Remi ). Wszyscy używają jej trzeciego imienia i  zwracają się do niej: Remi.

    Kilka dni poźniej Remi traci apetyt, oddycha ciężko. Siostra zabiera ją do miejscowego szpitala, gdzie rozpoznają zapalenie płuc.  Dostaje anybiotyki w zastrzykach domięśniowych. W ciągu dnia stale z Remi jest w szpitalu jedna ze starszych dziewczyn mieszkających w domu, a noce siostra dzieli z Mareą.



    Po kilku dniach stan dziewczynki poprawia się, i zostaje wypisana ze szpitała!
    Tego dnia opuszczam Homa Bay .Wyjeżdżam do stacji misyjnej w Migori ( ponad 100 km stąd, na granicy z Tanzanią).
    O pierwszej w nocy dzwoni telefon! Siostra Karolina drżącym głosem opowiada, że Remi znowu ma kłopoty z oddychaniem, ale tym razem jest dużo gorzej.  Remi już jest w szpitalu i musiano jej dać do oddychania tlen. Noworodek jest w poważnym stanie. Siostra wątpi, czy Remi przeżyje.

    Jestem zdruzgotany....  Obiecuję siostrze, że będę się razem z nią modlić o Remi. Czuję taki ból wewnątrz mnie, płaczę i modlę się....
    Ta mała dziewczynka , choć ma tylko 3 tygodni,  wiele już przeżyła. Nie ma rodziców –została przez własną mamę sprzedana lub od niej porwana.... Cudem już została uratowana z rąk przemytników, przed przyszłym życiem być może jako niewolnica uwięziona w domu publicznym dla bogatych białych klientów...... Nie nie wierzę, żeby teraz był czas na jej śmierć.”

    Płaczę w bólu mojego serca. Piszę do siostry smsa:  „Bóg już raz Remi uratował. Wierzę, że śmierć nie jest Bożym planem dla niej, ale Bóg przygotował jej bardzo dobrą przyszłość !”

    Wysłałem też smsy do moich przyjaciół w Polsce i Szwecji z prośbą o modlitwę o Remi. Siostra Karolina dziekuje mi za zachęcenie i modlitwę.
    Następnego dnia dostaję smsa od niej: „Remi jest wciąż 50/50.... dalej potrzebuje tlenu. Módl się.”
    Mam stały kontakt z siostrą odnośnie stanu noworodka.

    Wyobraźcie sobie moją radość, gdy 3 dni później przychodzi wiadomość: „Remi ma się lepiej, dziś może już oddychać normalnie. Odłączyli jej tlen!!!!!!!!!!!!!!!!!!!”
    2 dni później Remi zostaje wypisana ze szpitala. To kolejny cud w jej krótkim trzytygodniowym życiu!

    Jestem pewien, że ta mała dziewcznka musi być naprawdę kimś szczególnym.  Wierzę, że to sam Bóg - używając rąk nas ludzi -uratował jej życie. Wiem, że Bóg przygotował jej bardzo dobrą przyszłość.


    Odwiedzam małą Remi w szpitalu ( jej pierwsze zapalenie płuc).


    "Albowiem ja wiem, jakie myśli mam o was - mówi Pan - myśli o pokoju, a nie o niedoli, aby zgotować wam przyszłość i natchnąć nadzieją." Jeremiasza 29.11



    piątek, 3 czerwca 2011

    TRZYLATEK PRZEZYŁ!

    Wczoraj rano zaraz po przyjeździe do wioski, przychodzi do nas dorosły meżczyzna niosący 3-letniego nieprzytomnego chłopca. Chłopiec jest nagi. W drodze do "przychodni" dostał napadu padaczkowego. Zupełnie bez kontaktu, nie reagował nawet gdy szczypałem go.

    Zdenerwowałem się. Juz mi myśl przeleciała - chłopiec pewnie umrze, tak jak ta 15letnia dziewczyna, o ktorej pisałem w pierwszym tygodniu pobytu tutaj. Nie moge na to pozwolić, nie...!

    Chłopiec dostał w nocy wysokiej gorączki. Gdy przyniesiono go do nas miał 40,3 stopni. Pielęgniarka pobrała z palca krew na szybki test na malarię. Test pozytywny.

    Chłopiec zostal dotknięty cieżka postacią malarii, tzw. malaria mózgową. Chciałem go od razu szybko w samochód włożyc i do szpitala, ale moja pielęgniarka, doświadczona 63letnia Phylis była bardziej opanowana. "Podajmy mu leki i poobserwujmy go chwile, doktorze"-powiedziała Phylis.
    Chłopiec dostał Panadol w czopku i zastrzyk domięśniowy Chininy ( leku przeciwmalarycznego). Pielęgniarka zmoczyła ręcznik w letniej wodzie, i przemyła ciało chlopca, aby przez to pomóc zbić goraczkę.

    Przygotowaliśmy trochę płynu nawadniającego. Spróbowałem podać mu odrobinę strzykawką prosto do ust i ucieszyłem się, bo chłopiec przełknął plłyn! Zaczął też reagowac na ból, tzn. gdy uszczypnąłem go w nogę, zgiąl nogę w kolanie, i wydał z siebie ciche jękniecie! To dobry znak!

    Po jakiś 40 minutach gorączka spadła do 39,3 st. Podawaliśmy mu małymi porcjami płyn nawadniający.

    Po godzinie temperatura byla 38,6! Podnieśliśmy chłopca, otworzył na chwilę oczy i wypił kilka łykow slodkiej herbaty z mlekiem. Potem zasnął.

    Godzine poźniej obudził się - temperatura 37,3. Zjadł jednego banana! Wypił jeszcze jeden kubek herbaty!

    Po 2 godzinach wstał z lóżka! Przyszedł jego tata. Miejscowi ludzie opowiedzieli mu w jakim stanie był jego syn, ja pokazalem mu zdjęcia. A teraz jaka rożnica!

    Chłopiec dostał tabletki przeciw malarii na cala trzydniwa kurację i Panadol na zbicie goraczki. Mógł z tatą wrócić do domu.

     Malaria jest poważną infekcją, szczególnie dla małych dzieci. Myslę, ze nie udałoby się temu chłopcu przeżyc, gdybyśmy nie podali mu szybko lekow.

    Pielęgniarka, po zakończeniu przyjmowania pacjentów w tej wiosce, opowiedziała mi, ze ojciec tego chłopca jest pastorem kościoła " Jesus power around the world". Chłopiec nigdy wczesniej nie był chory. W tym kościele nauczają, ze nie należy leczyć sie żadnymi lekami, tylko wierzyć!
    Zona pastora kilka lat temu zachorowała z wysoka goraczką, nie podano jej żadnych leków, ale gdy jej stan już był krytyczny - zabrano ją do szpitala, niestety zmarła kilka minut po przyjećdzie do szpitala ( miała malarię i tyfus).



    Tydzien później chłopczyk przyszedł razem ze swoją starszą siostrą, aby mi podziekowac. 

    Spętały mnie więzi śmierci
    I opadły trwogi otchłani,
    Ucisk i zmartwienie przyszły na mnie.
    Wtedy wezwałem imienia Pana:
    Ach, Panie, ratuj duszę moją!" Ps.116.3-4


    czwartek, 2 czerwca 2011

    CHŁOPIEC Z LATRYNY

    “Siostro Karolino, czy to prawda, że
     mama wrzucila mnie do latryny i tam pozostawiła?”- zapytał 6-latek siostrę, która opiekuje sie nim i ponad 200 innymi sierotami.

    Filip jest dzieckiem znanym w mieście Homa Bay. Gazety pisały o nim : “Dziecko znalezione w latrynie.”  Filip o swojej przeszłości dowiedział     się od kolegi z klasy.

    W wiosce niedaleko miasta Homa Bay, 6 lat temu pewien chłopiec poszedł do latryny i usłyszał tam płacz dziecka. Pobiegl po pomoc. Rzeczywiscie w latrynie, na dole w fekaliach leżał noworodek!

    Byłem raz w takiej afrykańskiej, wiejskiej latrynie. Dół w ziemi , przykryty betonową płytą z małym otworem. Smród niesamowity. Spojrzałem w dół przez otwór i od razu zebrało mnie na wymioty. Cala powierzchnia fekaliów pokryta była milionami małych, białoszarawych, ruszających sie robaków. Nie wytrzymałem tam dlużej niż kilka sekund.

    Ludzie z wioski chcieli wydobyć dziecko, ale próba wyciągnięcia dziecka przez otwór w płycie byłaby zbyt ryzykowna, dziecko z pewnością utonęłoby w fekaliach.
    Postanowili, ze dokopią sie do dołu z fakaliami  zaczynając z boku latryny. Udało się! Wyciągnęli noworodka.   

    Oceniono, że noworodek ma około 2 dni i wyobraźcie sobie, że udało mu się przeżyć w fekaliach około 5 godzin! Niestety “robaki” zdażyly w tym czasie wygryźć część skóry, więc noworodek miał duże rany na tułowiu, nóżkach, nawet wargach i dziąsłach.

    Noworodkiem zaopiekowała się siostra Karolina, która od kilkunastu lat prowadzi tu dom dla dzieci ( a wlaściwie dzieci mieszkają w jej domu, bo ona nie chce, aby ten dom  nazywany byl sierocińcem, lecz dla dzieci to ma być ich dom ).

    Dziś Filip ma prawie 6 lat. Jest bardzo towarzyskim chlopcem, bystry w liczeniu. Rzuca mi się zawsze na szyję i podskakuje z radości, gdy odwiedzam jego dom. Z dumą pokazuje zeszyty z odrobionym zadaniem domowym.

    Do dziś ma na tułowiu białe plamy, jakie pozostały po wygojeniu ran, jakie spowodowały robaki w latrynie. Dziąsła zostały również uszkodzone i przez  to Filip ma problemy z zębami.

    Ma dopiero 6 lat.

    Zastanawiam sie, jak ja poradziłbym sobie, bedąc na jego miejscu,  żyjąc z tą świadomością, że mama chciała się pozbyć mnie zaraz po urodzeniu, wrzucając mnie do fekalii w latrynie?

    Niestety powtarza sie ta historia dość często tu w Kenii. Wiele młodych dziewcząt już w wieku 12-13 lat zachodzi w ciążę i potem rozwiązaniem problemu jest pozbycie się noworodkow. Dziewczyny te często są sierotami, rodzice umarli z powodu AIDS. Nastolenie, bezbronne sieroty sa gwałcone lub też sprzedają się.



    "Któż jest jak nasz Pan Bóg,
    co siedzibę ma w górze,
    co spogląda w dół na niebo i na ziemię?
    Podnosi nędzarza z prochu,
    a dźwiga z gnoju ubogiego,
    by go posadzić wśród książąt, wśród książąt swojego ludu." Ps 113.5-6


    Filip tańczy przed TV:
    http://www.youtube.com/watch?v=2rqrnsd0Chg





    czwartek, 26 maja 2011

    KOLEJNA OFIARA MALARII


    Rano przyjeżdzamy do wioski ( ponad godzina jazdy jeepem od miasta), a na placu przed nasza “przychodnią” siedzi na ziemi młoda kobieta i kilka kobiet stoi wokół niej.

    Starszy mężczyzna z lokalnego komitetu podchodzi do nas: “Doctor, we have a very serious case here” i dalej  rozmawia z pielęgniarką w lokalnym języko luo. Pielęgniarka  po chwili tłumaczy mi co się stało.
    Młoda, ciężarna kobieta ( ponoć 6 miesiąc ciąży) w nocy zagorączkowała. Poszła do wioskowego "lekarza/zielarza". Dostała jakieś leczenie - w stylu: kilka nacięć na skórze, a w rany wciera się zioła.
    Nie było żadnej poprawy, nadal wysoka gorączka,  a nad ranem ból brzucha. Przyszła na nogach kilka kilometrów do naszej "chatki/przychodni" i na placu przed przychodnią urodziła ( to miało miejsce wcześnie rano, a my do wioski dotarliśmy ok.10).
    Dziecko tylko przez chwilę było żywe.

    Wtedy zauważam, że obok tej kobiety leży chusta. Pielęgniarka podnosi chustę, ogląda zwłoki dziecka i ocenia, że tak duże dziecko musiało być z dużo bardziej zaawansowanej ciąży niż sześciomiesięcznej.

    Kobieta wchodzi do środka naszej glinianej chatki. Badamy ją. Ma wysoką gorączke. Test na malarię jest pozytywny. Dostaje od nas leki przeciw malari, antybiotyki, tabletki przeciwbólowe, tableki żelaza. Mieszka daleko od przychodni. Mąż nie ma pieniędzy, aby zapłacić za jakikolwiek transport do domu. Kobieta ma wracać na własnych nogach.

    Mam pewną sumę, tzw. fundusz dla biednych i mogę go wykorzystać na leki i transport. Daję mężowi 100 szylingow (ok.4 złotych ) , aby mógł zapłacić  motocykliście za zawiezinie kobiety do domu.  

    Mówię mężowi stanowczo, że ważne jest, aby jego żona dobrze jadła, bo straciła dużo krwi w czasie tego przedwczesnego porodu i ma anemię. Nie wystarczy, że będzie jadła tylko powszechne tu “ugali”, tzn. gęstą kaszę z mąki kukurydzianej, która zawiera tylko skrobię (cukier),ale nie ma w niej żadnych witamin ani żelaza. Ona musi dostać też mięso, warzywa, fasolę, owoce  ( których tu jest dużo, ale ludzie na wioskach sprzędają wszystko na targu, a sami żywia się głównie tym najtańszym kukurydzianym “ugali”).

    Malaria jest jednym z głównych poziomów umieralności w Kenii. Odpowiada za 20% zgonów wsród dzieci do lat 5. Szczególnymi grupami ryzyka są małe dzieci i ciężarne kobiety.

    Malaria jest szczególnie dużym problemem tutaj w zachodniej Kenii, na wybrzeżu Jeziora Wiktorii. Miasto, w którym mieszkam, nazywa się Homa Bay tzn. Zatoka Gorączki.
    Dużo wody, upały, duża wilgotność – to wszystko sprawia, że komary ( bo to one przenoszą malarię ) mają tu idealne warunki do rozmnażania.


    Dziecko chore na malarie: gorączka, dreszcze, bóle mięśni, ból głowy, kaszel, czasem biegunka i wymioty.

    WNIESIENIE SŁOWA

    Widok ze wzgórza, na którym stoi kosciół - miasto Homa Bay i jezioro Wiktorii w oddali.  

    W niedzielę  byłem na mszy w pobliskim kościele katolickim.
    Wyobraźcie sobie…

    Za chwilę ma być czytanie Pisma Swiętego.
    “Organista”  (lider chóru) włącza syntezator, afrykański chór ok.30 osób zaczyna śpiew, a przez drzwi kościoła wchodzi 6 ubranych na pomarańczowo tańczących dziewczyn, za nimi 4 chlopców w sportowych niebieskich koszulkach, też tańczą, potem w korowodzie , młody chłopak ubrany w tradycyjny strój ( pióra na ramionach, spódniczka jakby z rozczesanych sznurków) –tańczy i wstrząsa energicznie ramionami, za nim 2 ministrantów ze świecami, a za nimi…. dziewczyna z wysoko uniesioną Biblią! Gwizdy, okrzyki – cały korowód tańczy wokół ołtarza. Dziewczyna podaje Pismo księdzu, który podnosi je do góry, a ludzie w kościele krzyczą gwiżdza, piszczą….

    Byłem zawstydzony-pomyslałem sobie:  kiedy ja ostatnio dziękowalem Bogu za to, ze dał nam Swoje Słowo.

     Ci ludzie wyrażali tyle radości z tego, że przychodzi do nich Boże Słowo.


    Podobnie było na ofiarowaniu. Ludzie ofiarowują pieniądze, ale też dary w nautrze: warzywa, jajka, żywe kury itd.  Ponoć czasem zdarza się, ze  ktoś i z kozą na ofiarowanie przychodzi.  


    OBY BYŁO WIECEJ TAKICH MIEJSC

    Dzieci z domu siostry Karoliny: od lewej: Philip, Heiki, Dolly.

    W ostatnią sobotę pojechaliśmy - tzn.  holenderska lekarka Marjon i ja - z siostrą Karoliną i pięciorgiem dzieci ( Philip. Miguel, Cindy, Heiki, Dolly ), jak i dwiema starszymi dziewczynami z domu siostry : Christin i Aisha,  na wyspe Rusinga.

    Do wyspy jest ok.40 km, ale możecie wyobrazić sobie, jaka tam jest droga, skoro jazda jeepem w jedną stronę zajęła 2 godziny!

    Siostra opowiedziała, że na wyspie jest bardzo ładny hotel - Rusinga Island Lodge. Była tam kiedyś, ale nie tak łatwo się tam dostać, bo to tylko dla specjalnych gości, turystów  i bardzo zamożnych ludzi, którzy bezpośrednio przylatują tu samolotem. 

    Podjechaliśmy pod bramę, strażnik pobiegł po szefa, aby zapytać, czy może nas wpuścić. Szef przyszedł, porozmawiał z nami chwilę, byl mily. Dowiedział się, że ja i Marjon jesteśmy lekarzami z Europy pracującymi tu dla Rotary Doctors i dał nam pozwolenie na wjazd do hotelu/klubu.

    Po drugiej stronie ogrodzenia inny swiat – perfekcyjnie czysto, piękne trawniki, domki stylizowane na tradycyjne afrykanskie, czyste wybrzeże Jeziora Wiktorii, łodzie…

    Bardzo luksusowo, i jeszcze to zderzenie z rzeczywistoscią dla większości tu w Kenii – dzieci biegające bez butów, część niedozywionych…

    Trochę byłem oburzony i pomyślałem sobie, że takich luksusowych miejsc nie powinno tutaj być.

    Zaskoczony byłem tym, jaki wpis siostra Karolina zostawiła w księdze gości:
                  
    ” Dobrze , że jesteście i oby było więcej takich pięknych miejsc w tym kraju”!

    Zastanawiałem sie nad tym.
    Piękne kluby, hotele – to znaczy, że jest więcej ludzi, których stać na nie, a zatem i bogatsze społeczeństwo, i też piękniejszy kraj.


    Od lewej: holenderska lekarka Marjon, sistra Karolina, Cindy, Philip, Dr Remi , kierowca Domu Dziecka Steve, Miguel, Aisha.                       



    poniedziałek, 23 maja 2011

    KILKA ZDJEC

    Oto jedna z naszych przychodni - domek ulepiony z gliny, ktory na codzien sluzy za klase szkolna
    , a staje sie przychodnia w kazdy czwartek ( jestesmy w kazdej wiosce tylko 1 dzien w tygodniu ).


    Oto jedna z naszych przychodni - domek ulepiony z gliny, ktory na codzien sluzy za klase szkolna
    , a staje sie przychodnia w kazdy czwartek ( jestesmy w kazdej wiosce tylko 1 dzien w tygodniu ).   


    Pielegniarka Phyllis rejestruje pacjentow - pelna ekologia, kury i koguty maja tez prawo wstepu do chatki! 

    Teraz jest pora deszczowa (kwiecien-czerwiec). Musielismy skorzystac z pomocy chlopcow z pobliskiej szkoly. Przyniesli pewnie ponad setke kamieni, abysmy mogli przez ten row dojechac do wioski.

    Gdy my korzystamy z klasy, dzieci maja lekcje na swiezym powietrzu.
    Barnen har lektion ute nar vi lanar deras klass.

    wtorek, 17 maja 2011

    Dom dziecka i wizyta w wiezeniu

    W zeszlym tygodniu odwiedzila nas katolicka siostra Karolina, ktora jest tu znana osoba w miescie. Pracuje w gminie w sprawach praw dzieci. Czesto podrozuje glownie na konferencje Global tree (nic na ten temat nie wiem, tylko tyle co siostra opowiadala - branie pod uwage oczekiwan i marzen dzieci odnosnie ksztaltowania przyszlosci, ponoc politycy i ONZ sa w to zaangazowani. Wczesniej tzn. kilkanascie lat temu zbierala fundusze na siatki ochronne przed komarami, i miala naewt projekt 1000 domow za 1000 szylingow ( odnawianie domow wdow, czesto mlode kobiety HIV pozytywne, ktore po smierci meza byly zachecane, aby pozostaly same tzn. nie dawaly sie dziedziczyc przez innego mezczyzne, co tu jest w zwyczaju -i za 1000 szylingow ( ok.40 zlotych ) odnowic mozna bylo dom wdowy, bo sama bez meza to by w rozwalajacym sie, przeciekajacym domu mieszkala ( a pod pojeciem domu rozumie sie tu najczesciej na wioskachchatki lepione z gliny i kryte trzczina lub blacha).

    Ta siostra od ponad 5 lat zajmuje sie prowadzeniem domu dziecka. Odwiedzilem ten dom w ostatnia sobote. Mieszka tam 7 malych dzieci -najmlodzi blizniacy 1,5 roczku a najstarszy jest chlopczyk ma 7 lat.Sa tam 3 dziewczyny ok.18 lat, mieszkaj i pomagaja i 2 dorosle kobiety pracuja.Dzieci pocztkowo z rezerwa, ale po chwili oblepily mnie , i wszystko je ciekawi, moja biala skora, dotykaja wlosow, bo inne niz te zwykle tutaj.

    Z ta siostra w ostatnia sobote bylem na wizycie w tutejszym wiezieniu. Wiezienie bylo otwarte dla odwiedzajacych. Miejscowe koscioly ( a jest tu ich masa, a tam w wiezieniu byl glownie kosciol katolicki, zielonoswietkowy, chyba baptystyczny - kosioly wspolpracuja tu ze soba bardzo dobrze. Gdy ja opowiadalem siostrze, ze nie zawsze tak jest w Polsce czy w Szwecji, byla zaskoczona, bo przeciez to wszystko z ekumenia to sia 20 lat temu w Europie zaczelo! )mialy w wiezieniu
    spotkanie ewangelizacyjne. Wiezniowie w pasiastych ubraniach ( byla tez grupa skazanych na dozywocie wiezniow i ci mieli inne stroje -piaskowo-brazowe).
    Niesamowita atmosfera-glosna muzyka ( ale afrykanczycy maja glosy!!!) tance wiezniow razem ze straznikami, i goscmi z roznych kosiolow, chor wiezniow. Z 400 wiezniow zostalo ochrzczonych 150!

    środa, 11 maja 2011

    "NADSZEDŁ JEJ CZAS" - mówi pięlegniarka

    Przepraszam, że tak rzadko piszę...

    Staram się, po pracy wychodzę na miasto do kawiarenki inernetowej, ale.... albo mają problem z internetem, albo nie ma prądu... Teraz jest tu pora deszczowa, w prawie każde popołudnie ulewa i wtedy wyłączają prąd....

    Radzę sobie coraz lepiej w pracy. Mam już tydzień doświadczenia za sobą. Niestety nie wszystko idzie dobrze.
    Dziś pojechaliśmy do wioski Koguta (1,5 godziny jazdy jeepem po wiejskich drogach i błotach).

    Poczekalnia przed przychodnią
    Byłem tam pierwszy raz tydzień temu. To był bardzo trudny dzień - pierwszy dzień samodzielnej pracy, dużo pacjentów, chaos.
    Między innymi przyniesiono 15letnią dziewczynę- sierotę- z goraczką 40st, wymiotami, biegunką, bólami głowy. Dostała od nas leki przeciw malarii, płyn nawadniający. To było tydzień temu.

    A dziś po przyjeździe do wioski mówią mi:
    "Doktorze, pamiętasz, że ta dziewczyna, która była u ciebie tydzień temu, zmarła"....
    Ona zmarła ok. godz.3 w nocy, kilkanaście godzin po tym jak była w klinice i otrzymała od nas leki przeciwmalaryczne.

    Straszne! Chyba tylko ja się tym najbardziej przejąłem. Pielęgniarka tylko stwierdziła, że widocznie nadszedł jej czas......

    Tutaj inaczej podchodzi się do śmierci, to coś takiego bardziej codziennego, bliskiego... Nie było ze strony miszkanców wioski uwag co do naszego leczenia czy postępowania ( co na pewno miałoby miejsce w Polsce lub Szwecji, gdzie bardzo rzadko zdarza się, aby ktoś w tym wieku zmarł z powodu infekcji).

    Pielęgniarka i kierowca są zgodni: zrobiliśmy wszystko, co można, a nasze możliwosci są bardzo ograniczone....

    niedziela, 8 maja 2011

    PIERWSZY TYDZIEN W KENII

    Pierwszy tydzień w Kenii za mną!
    Jestem w zachodniej Kenii w miasteczku Homa Bay , które leży nad drugim co do wielkości zbiornikiem słodkowodnym świata Jeziorem Wiktorii.

    Od kilkunastu laty Rotary Doctors Sweden ma tu swój projekt.
    Jednym z problemów Kenii jest brak lekarzy w mniejszych miejscowościach i wioskach. Dużo lekarzy zaraz po studiach wyjeżdża za granicę ( Wielka Brytania, USA ), gdyż w Kenii zarobki i możliwości rozwoju zawodowego są bardzo małe. Lekarze, ktorzy zostają w kraju, wybierają pracę w dużych miastach – w rządowych lub prywatnych szpitalach.

    Przez 6 tygodni będę tzw.“jeepdoctor”. Mieszkam w mieście Homa Bay, a w każdy dzień tygodnia -od poniedziałku do piątku - jeździmy jeepem do małych, oddalonych od miasta wiosek. Tylko doktor jest nietutejszy, a w zespole mam : kierowcę Yusuf ( który też wydaje pacjentom zaordynowane przeze mnie leki), pielęgniarka Phylis ( pracuje ze mną , tłumaczy,szczepi dzieci,bada ciężarne ) i doradca HIV Janet (testy na HIV, malarię, planowanie rodziny).

    Wtorek był pierwszym dniem pracy!!!! Caly spanikowany!!! Na całe szczęście pojechała ze mną w teren lekarka ze Szwecji Christina ( ona pracowała tu przede mną ostatnie 6 tygodni, a wczoraj wyjechała już do domu). I to bardzo pomogło, bo tu jest zupełnie inny poziom opieki, diagnostyki, nawet kontaktu z pacjentem. Do dyspozycji mam stół (ławkę szkolną), swój stetoskop, latarkę, termometr, ciśnieniomierz i czasem leżanke do badania ( w większości miejsc pacjent kładzie się na materacu na ubitej ziemi ). Z badań możemy wykonać test na malerię i na wirusa HIV.


    W środę pojechałem już sam. Miałem 42 pacjentow! W tym 2 młode osoby z goraczką 40 stopni, wymiotami, biegunką, bólami w klatce piersiowej. Położyli ich na podłodze w klinice ( tzn. chatce z gliny ), a w tym samym pomieszczeniu mialem innych pacjentow, obok pielęgniarka badała ciężarne kobiety i szczepiła dzieci. Nikomu ( poza mną! ) ten chaos wydawał się nie przeszkadzać!


    W czwartek najbardziej wstrząsające było zobaczenie 5tygodniowego noworodka. Przyniosła je do kliniki babcia. Mama umarła z powodu AIDS 5 dni po porodzie, tato też pozytywny na wirusa HIV uciekł z wioski. Babcia zaopiekowała się dzieckiem. Dziecko płakało z głodu. babcia nie miała pieniędyz na krowie czy kozie mleko, więc zaczęła ją przystawiać do swojej piersi!
    3 tygodnie temu to dziecko ważylo 2.5 kg, a dziś1,7 kg………. Dziecko jest strasznie chude, skóra pomarszczona, jakby skóra starego człowieka……




    Babcia dostała od nas 8 zł na dojazd do szpitala ( ok.50 km).
    Ma przyjść z tym dzieckiem do nas za tydzień. Juz kupiłem dla niego puszkę mleka NAN1 ( które tutaj jest bardzo drogie – rarytas, puszka kosztuje 750 szylingow ( ok.30 złotych, a pięlęgniarka zarabia 300 szylingow dziennie). Bardzo chciałbym, aby to dziecko przeżylo. Moja bardziej doświadczona koleżanka Marjon mówi, że nie ma ono najmniejszych szans.

    W piątek widziałem też niedożywione dziecko 7,5 miesiaca – waga 2,5 kg!!!!

    Pierwszy tydzien przeżyłem.

    Teraz zaczyna sie nowy tydzień z kolejnymi wyzwaniami.

    środa, 27 kwietnia 2011

    1 MAJA - JADE DO KENII !!!

    Juz za kilka dni wyruszam w drogę. Dużo stresu... głowa i plecy bolą, śpię niespokojnie... duże wyzwanie przede mną!

    Jadę do południowo-zachodniej Kenii, do miasteczka Homa Bay położonego nad Jeziorem Wiktorii.
    Będę tam 6 tygodni (od 1 maja do 10 czerwca ) pracował jako "jeep doctor"- czyli lekarz w "przychodni na kółkach".

    Pojadę z organizacją Rotary Doctors Sweden, która od kilkunastu lat prowadzi pracę w Kenii z wizją, aby dotrzeć z podstawową opieką zdrowotną do miejsc,  w których ludzie nie mają jakiejkolwiek opieki medycznej.
    Będe mieszkać w mieście Homa Bay, ale pracować będę nie w mieście, ale w wioskach oddalonych od pół do ponad godziny jazdy od miasta.